Co można zrobić w Berlinie, gdy ma się tylko kilka godzin na poznanie miasta, o ile to w ogóle w tak krótkim czasie możliwe? Oto mój subiektywny przewodnik po mieście nad Szprewą i Hawelą – stolicy Niemiec.
Berlin z lotu ptaka, czyli wizyta na wieży telewizyjnej
Berliner Fernsehturm (wieża tv) przyciąga wzrok zawsze, gdziekolwiek byśmy nie stali. Można powiedzieć, że jest wizytówką Berlina – jej kształt bez trudu odnajduję na studzienkach miejskich. Powstała w czasach komunizmu jako symbol postępu Niemiec Wschodnich, dzisiaj stanowi atrakcję, którą co roku odwiedza ponad milion turystów, którzy w długiej kolejce czekają na to, by wjechać na poziom ponad 200 metrów i spojrzeć na Berlin z lotu ptaka (sama wieża liczy 368 m wysokości). Ja również dołączyłam do grona turystów spragnionych widoków “z góry”, najpierw odstałam 20 minut w kolejce po bilet, później około 50 minut do windy. Bilet normalny kosztuje 12,5 euro, a ulgowy 8 euro. Czekanie nie jest kłopotliwe, gdyż każdy bilet ma swój numer i na monitorach można sprawdzić, kiedy nastąpi “ten moment”, czyli zaproszenie do windy. Oczekiwanie można skrócić, pijąc kawę lub jedząc precle. Warto odstać swoje, bo widok z wieży jest imponujący – można zobaczyć wszystkie najważniejsze berlińskie “miejscówki”, dokładnie wskazane i opisane na planszach. Berlin z lotu ptaka wygląda ładniej, niż ten z bliska.
Brama Brandenburska – tutaj tętni życie
Na Plac Paryski (Pariser Platz) dostałam się rikszą. Punkt postojowy tych pojazdów mieści się w wielu miejscach, ja skorzystałam z tego pod wieżą telewizyjną. Za 14 euro przejechałam kilka kilometrów, pokonując słynną ulicę Pod Lipami (Unter den Linden), by w końcu stanąć pod Bramą Brandenburską. Ten wspaniały klasycystyczny symbol Zjednoczenia Niemiec robi wrażenie na turystach, a szczególnie widoczna w jego tle Kolumna Zwycięstwa. Pod Bramą Brandenburską tętni życie, roi się tutaj od ulicznych artystów i ludzi pozujących do zdjęć za pieniądze (z odpowiednią symboliką nawiązującą do czasów komunizmu). Podczas mojej obecności miał miejsce protest głodowy. To wszystko w otoczeniu tłumów turystów, którzy często, tak jak ja, po obejrzeniu symbolu jedności Niemiec, wybierają szybką i tanią berlińską przekąskę, którą pochłaniają w cieniu Bramy Brandenburskiej, a jest nią Currywurst, czyli kiełbasa z curry. Koszt 3,5 euro, a smak niebanalny. Szczególnie, gdy dokupimy Kartoffelsalat, czyli sałatkę ziemniaczaną.
Szukając muru berlińskiego
Spacer spod Bramy Brandenburskiej do jednego z najbardziej znanych przejść granicznych pomiędzy NRD a Berlinem Zachodnim tzw. Checkpoint’em Charlie był dość długi (około 2 km), ale pełen obserwacji miasta. Dla mnie stolica Niemiec to miejsce pełne kontrastów, obok pięknych budynków widnieją te brzydkie, rodem z poprzedniej epoki (komunizmu). W zasadzie jest to miasto, które budzi moje ambiwalentne uczucia. Z pewnością będę chciała do niego wrócić, by je lepiej poznać. Tymczasem przemierzałam Friedrichstraße, by w końcu dość do sławnego przejścia granicznego. Aż trudno uwierzyć w to, że dopiero w 1991 roku Amerykanie oficjalnie opuścili to miejsce. Wspomnę tylko, że mur berliński rozdzielał miasto od 13 sierpnia 1961 do 9 listopada 1989. Liczba ofiar (ludzi, którzy próbowali uciec do “lepszego”, zachodniego świata, wciąż jest sporna – od 136-238. Mnie Checkpoint Charlie przypomniał Nikozję, którą nadal dzieli mur.
Spacerkiem po mieście
Popołudnie w Berlinie dobiegło końca. Był czas na atrakcje, cząstkę historii, dobrą kawę i coś na ząb. Pozostałe chwile wypełnił leniwy spacer i podziwianie zakątków serca miasta – kościołów, mostów, rzeki, kamienic, a nawet wystawy pod gołym niebem pt. “Zniszczona różnorodność” (o znanych Żydach, którzy nie uniknęli Holocaustu). Nad Berlinem zapadał wieczór, kiedy opuszczałam to pełne kontrastów miasto. Obiecałam sobie, że następnym razem odwiedzę Wyspę Muzeów i jeszcze raz zanurzę się w urocze zaułki wokół Gendarmenmarkt.