
Międzychód to przepiękne miasteczko położone nad Wartą i Jeziorem Miejskim. W pobliżu miasta znajduje 100 jezior, a także niezwykłej urody lasy. Podobno z założeniem osady na tym terenie łączy się legenda o odnalezionym dziecku, na przejściu między brodami, którego szczęśliwi rodzice postanowili tu osiąść. W herbie natomiast znajduje się grusza, co nawiązuje do niemieckiej nazwy miasta Birnbaum.
Na międzychodzkim Rynku

Październikowe słońce rozświetla kamienice okalające Rynek. Na środku placu odnajduję fontannę z rybakiem, który suszy swoją sieć pod gruszą (drzewo to, jak wspomniałam wcześniej, mieści się w herbie miasta). Kilku przechodniów siada na fontannie, robią pamiątkowe zdjęcia. Po chwili ja idę w ich ślady. Mój wzrok przyciąga jeden z budynków, chyba największy – kamienica szczytowa pod numerem 11. Dzisiaj opustoszała, ale nosząca ślady dawnej świetności. Tabliczka na ścianie głosi, że to były Hotel pod Białym Orłem, w którym w grudniu 1928 roku gościła Pola Negri. Sam budynek został zbudowany pod koniec XVIII wieku przez Johanna Georga Stephana.

Ciekawe, co tutaj robi ten osioł?
To pytanie nasunęło mi się od razu, kiedy w narożniku Rynku dostrzegłam pomnik osiołka. Cała sprawa szybko się wyjaśniła dzięki tablicy umieszczonej przy tym ciekawym monumencie: Opowiadają starsi mieszkańcy, że tuż obok miejsca, przy którym stoimy znajdowała się mleczarnia pana Masicy. Produkowano tu twarogi i pyszny ser limburski, a specjalistą od wyrobu był pan Sowiński, który sery, mleko i świeżą śmietanę, ubrany w czysty biały fartuch, rozwoził każdego dnia specjalnym wózkiem do domów klientów i pokaźnym dzwonkiem oznajmiał swe przybycie… Mleko do swej mleczarni pan Masica przywoził natomiast z Muchocina. Codzienny dowóz odbywał się przy pomocy małego wózka ciągnionego przez dwa, czasami jednego osiołka. To właśnie te osiołki zasłynęły z tego, że pokonując ciągle tę samą trasę, potrafiły już same trafić do mleczarni oraz wrócić do domu. Zazwyczaj po wyładowaniu konwi zawracano je więc, a para kłapouchów samodzielnie, nie czekając, aż się je pogoni, nie wadząc nikomu, dając się poklepać i pogłaskać, cierpliwie, na skróty – „na szagę” (na skos) przez Rynek szła do domu. Dzięki temu poczciwe zwierzaki stały się też wielką atrakcją na różnego rodzaju, przygotowywanych przez wspomniane wyżej stowarzyszenia, imprezach. Lubiane przez wszystkich, przyciągały maluchy i rodziców – zwłaszcza, gdy dekorowano je wstążkami, przyozdabiano pomponami i woziły dzieci. Bywało, że na wózek, zamiast konwi, stawiano bęben od orkiestry i taki zaprzęg stawał się prawdziwą ozdobą pochodu. Każda impreza bowiem, obowiązkowo rozpoczynała się przemarszem przez miasto – wraz z orkiestrą i wszystkimi członkami danej organizacji, często w specjalnych strojach. Niestety, osiołki czasami wymyślały swoją, dodatkową „atrakcję”. Nie zważając na dekoracje, kolorowe szarfy i kwiaty przy uprzęży oraz ustaloną trasę i marszowe takty orkiestry – gdy tylko znalazły się na Rynku, wędrowały po swojemu – „na szagę” do mleczarni pana Masicy. Nie pomagały żadne napominania i błagania organizatorów oraz opiekuna. Zwierzaki musiały odbyć swoją marszrutę i za nic nie dawało się pokonać ich oporu. Pochód ruszał dalej dopiero po „obowiązkowym” zaliczeniu mleczarni, a cała impreza była wtedy podobno jeszcze bardziej udana… (na podstawie tekstu Łucjana Sobkowskiego „Muchocińskie osiołki”). W drodze od fontanny do osiołków “mignęło mi” jezioro, postanowiłam zatem sprawdzić, co kryje się za kamieniczkami.

Między wodami…
Międzychodzki Rynek urzeka swym pięknem, jest jednym z najbardziej malowniczych centrów miasta, jakie kiedykolwiek widziałam. Otóż mieści się na przesmyku między Wartą a Jeziorem Kuchennym. Wąska uliczka, tak zwane “gąska” (od Die Gasse – wąskie przejście), doprowadziła mnie nad wody jeziora, gdzie znajduje się zadbany park, a w oddali widnieje wieża kościoła. Dawniej, na wąskim przesmyku między jeziorami Miejskim i Kuchennym, jeździł pociąg. Czytając historię miasteczka, natknęłam się na informację o doktorze Andrzeju Chramcu (odkrywcy walorów Zakopanego), dzięki któremu w 1925 roku w Międzychodzie uruchomiono sanatorium. O tym, że miasteczko mogło zrobić karierę jako zdrój, przypomina “laufpompa”, z której leje się woda mineralna (wydobywana z głębokości 90 metrów). Niestety, wojna i komunizm unicestwiły rozwój uzdrowiska.


Wizyta w Międzychodzie dobiegła końca, nie było czasu na odnalezienie dawnej wielokulturowości tego niegdyś przygranicznego miasta. Po dawnych niemieckich i żydowskich mieszkańcach pozostały jedynie ślady. Szukając informacji o mieście, odkryłam powiązania z rodziną Unrugów (słynnego admirała), których zamek znajdował się właśnie tutaj. Na bliższe przyjrzenie się temu wątkowi również przyjdzie czas. Pobyt w Międzychodzie zakończyłam w nowo otwartej restauracji Mohito, gdzie w podziemiach jednej z rynkowych kamienic można smacznie i niedrogo zjeść. Jeśli kiedyś zawędrujecie nad Wartę, nie omińcie Międzychodu. To ciekawy “przystanek” na polskiej mapie.