Co kraj, to smak – mój subiektywny alfabet kulinarnych wspomnień

Każda moja podróż, nawet ta najbliższa, nierozerwalnie łączy się nie tylko z odkrywaniem nowych miejsc, ludzi i historii, ale także smaków. Uwielbiam kosztować nowe potrawy, zbierać ciekawe przepisy, kupować lokalne produkty, by potem samodzielnie  eksperymentować w kuchni. Kulinarną kreatywność zawdzięczam Marcie, która nie raz i nie dwa inspirowała mnie swoim podejściem do gotowania.Teraz dzięki  podróżom mogę tę zdolność rozwijać. Wyznam też, że uwielbiam turecką kuchnię, a fakt ten wynika przede wszystkim z mistrzostwa Turków w przygotowywania bakłażana, którego mogłabym jeść o każdej porze dnia i nocy… oczywiście w Stambule, bo tam smakuje najlepiej.

Oto mój subiektywny kulinarny przewodnik, czyli informacje o najciekawszych doznaniach smakowych, które były moim udziałem.  Może zainspiruję kogoś z czytających. Zapraszam do komentowania i dodawania swoich propozycji.

brązowy ser (brunost) – ten norweski specjał nie zyskał mojego uznania, gdyż me kubki smakowe nie akceptują sera przygotowanego z serwatki w połączeniu z karmelem. Norwegowie się nim zajadają. Ja nie.

cloudberries – to owoce rosnące w Norwegii i Kanadzie, zbierane raz do roku, bardzo drogie. Norwegowie przygotowują z nich specjalny deser, który podają w czasie Bożego Narodzenia. Owoce przypominają maliny, są jednak większe i mają jasnozółty (waniliowy) kolor.

currywurst – berlińska kiełbasa przyrządzana z curry to bardzo ciekawe połączenie! Polecam wszystkim, którzy odwiedzą Berlin i … Gdynię. W tutejszej bawarskiej restauracji, być może omyłkowo, serwują to, co typowe dla Berlina, a z Bawarią nie ma nic wspólnego.

floating islandfloating island – to nic innego jak pyszny deser przygotowany między innymi  z mleka, wanilii i jajek, które tworzą coś na kształt sosu, w którym skąpane są bezy. To moje słodkie wspomnienie z Bordeaux.

haluszki – to pyszne kluseczki rodem ze Słowacji, przygotowane z ziemniaków. Najlepsze jadłam w Spaniej Dolinie niedaleko Bańskiej Bystrzycy.

halloumi – cypryjski ser z mleka owczego i koziego, półtwardy, najlepszy grillowany, podany z sałatką. Najbardziej smakował mi ten w  Kourion na Cyprze, w zwykłym plażowym barze.

hummus – czyli bliskowschodnia pasta z cieciorki, czosnku i sezamu. Doskonała jako dip lub zwykły dodatek do pieczywa.

imam bayildi  – dzięki wizytom w Turcji pokochałam oberżynę, a potrawę o nazwie omdlały imam szczególnie mocno. Nauczyłam  się nawet ją przygotowywać. W każdym razie z niecierpliwością czekam na moją marcową podróż do Turcji, gdyż tylko tam imam i potrawy z oberżyny smakują najlepiej.

kumin
kumin

kumin – to kminkowo-jabłkowy litewski napój. Smakuje słodko i bardzo ciekawie. Doskonały na letnie dni. Miałam przyjemność przygotowywać go wraz z moim przyjacielem Rytisem.

lazania – najlepszą, jaką jadłam, była ta przygotowana przez Carmelinę – po prostu rozpływała się w ustach. Któż jednak może zrobić ją lepiej niż pełnokrwista Włoszka.

olej z pestek dyni – pierwszy raz dostałam go od Marty, która kupiła go w Austrii. Później próbowałam tego prosto z Chorwacji. Pokochałam jego słodkawy smak i chętnie stosuję do sałatek. Raz zjadłam go nawet z lodami, idąc za radą z naklejki na butelce. Nie jest tani, ale można go kupić (na przykład w Lidlu).

pierożki jiaozi – to jedna ze smaczniejszych potraw, którą próbowałam w Szanghaju, chociaż szczerze wyznam, że miłośniczką szanghajskiej kuchni nie jestem, a o przygodach kulinarnych w Chinach mogłabym stworzyć osobny post. W każdym razie nadzienie pierożków jiaozi zawiera posiekaną kapustę pekińską, szczypior z chińskiego czosnku i mieloną wieprzowinę. Wszystko to podlane sosem sojowym, olejem sezamowym, winem ryżowym i doprawione między innymi imbirem.

stek wołowy – najlepszy, jaki kiedykolwiek jadłam, podano w L’Aigle, normandzkim miasteczku. Z pewnością wpływ na to miały nie tylko umiejętności kucharza, ale i jakość wołowiny, z której Normandia słynie. Tak więc jeśli odwiedzicie Normandię, poza serami i winem skosztujcie stek. Jest boski!

ślimaki – nie mogłam doczekać się spróbowania tej typowo francuskiej potrawy i… nie zawiodłam się. Były pyszne, przygotowane z masłem i czosnkiem. Co prawda towarzyszyło mi dziwnie poczucie winy w trakcie jedzenia, ale bardzo mi smakowały.

wieloryb – to poza reniferem, chyba najbardziej kontrowersyjne mięso, jakie jadłam. Zresztą nie tylko we mnie odezwało się poczucie winy. Ma smak podobny do wątróbki i najlepiej smakuje z borówkami.

To część moich przygód smakowych, nawet w trakcie pisania na myśl przychodziły mi kolejne potrawy, więc może wkrótce napiszę kolejną część kulinarnego alfabetu. A jakie są Wasze najciekawsze doznania kulinarne?

Zapraszam do komentowania!

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s