Do Tajlandii jechałam ze stereotypowym przekonaniem, że co jak co, ale na tajskim jedzeniu nie przetrwam 10 dni. Takie wspomnienia wywiozłam z Chin, gdzie kuchnia niekoniecznie mi smakowała. Byłam w błędzie. Nie dość, że nie tęskniłam za naszym jedzeniem, to na dodatek polubiłam ostre potrawy – bo taka właśnie jest tajska specyfika. Dzisiaj myślę, że na moje wrażenia smakowe na pewno wpłynął fakt, iż poznałam prawdziwe potrawy, a nie te przeznaczone dla turystów. Gościłam w tajskich domach, stołówkach szkolnych, jadłam z ulicznych stoisk, a także w małych barach i ogromnych halach nieznanych farangowi (obcokrajowcowi). Tajowie jadają razem, to znaczy dzielą się kilkoma potrawami postawionymi na stole. Jedzą łyżką i widelcem. Nie posługują się nożem w trakcie posiłku. W północnej części Tajlandii bardzo popularny jest klejący ryż (sticky rice) zbierany raz na cztery miesiące z pól. Tyle tytułem wstępu. Oto mój subiektywny przegląd tajskiej kuchni z północnej części kraju, co jest nie bez znaczenia.
Na śniadanie … zupa curry
W turystycznych miastach obcokrajowiec znajdzie miejsca, gdzie serwują kanapki. Moje śniadania były jednak tradycyjne: zupa curry (ostra jak diabli) lub zupa wieprzowa z warzywami (nie mniej pikantna niż poprzedniczka).
Nie ma to jak pad thai obiadową porą
Przyznam, że pad thai bardzo mi smakował, więc dość często po niego sięgałam. To potrawa z makaronu ryżowego z odrobiną smażonego jajka, tofu, krewetkami, czosnkiem, cebulą, tamaryndowym miąższem, papryczką chilli, dość często posypana orzeszkami lub kiełkami. Po prostu pycha! W barach pracują całe rodziny, bardzo często razem z rodzicami siedzą ich malutkie dzieci, jak na zdjęciu poniżej.
Można też bardziej komercyjnie – zjeść na obiad wrap z warzywami (w bardzo modnym barze sałatkowym) lub ryż z wieprzowiną lub kurczakiem, jak ten w lokalnym barze w Pai.
Nie ma to jak posiłek “z ulicy” – bardzo tanio można najeść się na targu lub w budce tuż obok drogi.
Na kolację płaczący tygrys lub … ryba
Niestety, nie mam zdjęć z tej najlepszej kolacji, na którą zostaliśmy zaproszeni przez dyrektora szkoły do restauracji w Li. Powiem tylko, że serwowali tam przepyszną rybę w lekko skarmelizowanej skórce. Była tak smaczna, że gospodarz ponowił zamówienie. Oprócz tego w podgrzewanym kociołku podgrzewaliśmy mięso, rybę i warzywa. Było naprawdę pysznie! Bardzo smaczny był również “płaczący tygrys”, czyli grillowany stek z sosem z tamaryndowca lub chilli.
Bardzo smaczna kolację przygotowała żona pana dyrektora Noppadona – klejący ryż, warzywa, no i rybę.
Ciekawym doświadczeniem była dla mnie kolacja w dużej hali, gdzie każdy stolik otrzymywał przenośny grill. Można w nim było ugotować zupę i grillować wszystko, co tylko było dostępne na ogromnym stole. Wszystko za jedyne 25 zł (w przeliczeniu na złotówki). W tle, na scenie tajski wykonawca śpiewał światowe szlagiery.
Szkolne jedzenie
Państwo finansuje obiady szkolnej społeczności. Każdy uczeń przynosi ze sobą ryż, a pozostałe dania są wydawane w szkolnej stołówce. Dzieci myją po sobie talerze i sztućce, a życie przy wspólnym stole służy prawdziwej socjalizacji.
A na deser…
W większych miastach można kupić kawę (kawiarni jest niewiele) oraz ciasto. Mnie bardzo smakowały smażone banany.
Czas na jajko z gorącego źródła
Niedaleko Pai odkryto gorące źródła. Niektórzy biorą w nich kąpiel, inni – w tym najbardziej gorącym – gotują jajko. Pomimo instrukcji odnośnie czasu przygotowania – jajka cały czas są bardzo miękkie w środku. Smakują… niezbyt dobrze, być może ze względu na smak wody.
Herbata z widokiem…
Tę najlepszą piłam niedaleko Phai, w chińskiej wiosce, na malowniczym zboczu, z którego roztaczał się przepiękny widok. Ciekawym doświadczeniem była mleczna herbata o smaku mango. Niestety, nie spróbowałam herbaty pitej z pnia bambusa.
Owocowo mi
Owoców w Tajlandii jest do wyboru do koloru. Najlepsze są dla mnie banany – słodkie, dojrzałe, małe, bez chemii oraz maleńkie ananasy. Ciekawym owocem jest durian. Śmierdzi tak przeraźliwie, że nie można wnosić go do hoteli. Poniżej zdjęcia wybranych owoców.
A może tak robaka by się zjadło?
Mówi się, że w Tajlandii zje się wszystko. Robaki też. Z ciekawości spróbowałam, ale przyznam, że były po prostu ohydne.