Szwajcaria to doskonałe miejsce dla wszystkich lubiących aktywny wypoczynek. Można nie tylko przejechać ją wzdłuż i wszerz rowerem (znam takich śmiałków), ale przede wszystkim skorzystać z niebywałej urody szlaków. Jedną z ciekawych propozycji jest droga ze szczytu Monte San Salvatore do malowniczego Morcote. Jej długość wynosi 9,8 km, a czas przejścia trasy około 3-4 godzin (wszystko zależy od kondycji wędrowca).
Wycieczkę rozpoczynamy w Paradiso, na przedmieściach Lugano, gdzie mieści się Funicolare Monte San Salvatore, czyli kolejka górska. Od 15 marca do 2 listopada za cenę 18 franków możemy wjechać na szczyt (912 m n.p.m.). Rozpościera się z niego zapierający w piersiach dech widok na jezioro Lugano, a także samo Lugano. Można wypić tutaj kawę lub wdrapać się na dach kościoła, by podziwiać panoramę tego, niebywałej urody, zakątku świata. Po chwili możemy wyruszyć w drogę do Morcote. Podążamy za czerwonym znakiem, który od tej pory będzie prowadził nas przez lasy, łąki, a nawet ogród botaniczny.
Odwiedziłam Monte San Salvatore w upalny sierpniowy dzień. Wspinający się wolno na szczyt wagonik powoli odsłaniał piękno Lugano. Jeszcze piękniejszy widok ukazał się moim oczom, gdy po zewnętrznych schodach (przyklejonych do ściany) wdrapałam się na dach. Błękit jeziora i majestat zielonych Alp porażały swoim pięknem. Tak wygląda raj.

Trasa do Morcote zbiegała w dół, trzeba przyznać, że przydały nam się kijki, gdyż była ona stroma i pełna kamieni. Na szczęście mijaliśmy niewielu turystów, tylko czasami, gdy przechodziliśmy blisko domów, słychać było gwar. Naszej wędrówce towarzyszyła cisza. Można się było delektować pięknem przyrody. Niedaleko Morcote, a raczej tuż nad tym miasteczkiem, odkryliśmy piękną łąkę, a tuż obok niej malowniczą restaurację. Zresztą pełną ludzi. Niestety. Ostatni etap wędrówki był najbardziej męczący, przemierzyliśmy setki schodów, które nie chciały się skończyć, jednak na końcu czekał nas kolejny, piękny widok. Trasa kończy się tuż obok ciekawego cmentarza, na terenie uroczego kościoła.
Wąska uliczka zawiodła nas tuż nad jezioro, do przystani, w której czekaliśmy na łódź do Paradiso. Zdążyliśmy jeszcze zjeść przepyszne lody (domowej roboty), zanim niewielki stateczek zabrał nas w drogę powrotną.
fot. Manfred Voelker