Odkrywanie Niemiec z Niemcem to coś, czego można mi pozazdrościć. Odwiedzam miejsca, o których nie piszą w polskich wydaniach przewodników, próbuję lokalne potrawy, poznaję nieznane historie i zwyczaje. Moja wiosenna wizyta w krainie rozbójników, czyli w Spessart, pokazała piękno Dolnej Frankonii, a dokładniej gór rozpościerających się na terenie Hesji i Bawarii. Podążałam szlakiem dawnych rozbójników, podziwiając urodę lasów i leśnych duktów.
Dystans: około 24 kilometrów.
Czas trwania: 7-8 godzin wraz z postojami.
Wędrówkę zaczęliśmy niedaleko Gasthaus Hoher Knuck, gdzie na parkingu zostawiliśmy samochód. Malownicza droga wiodła nas przez bukowe lasy, często przedzielone płotem, nad którym umieszczono drabinkę dla wędrowców. Nasz kierunek wyznaczał znak rozbójnika na drzewach, który prowadził obok rybnych stawów, starych kapliczek, pięknych domów i farm. Jedna z nich wspaniale oddawała charakter czasów, kiedy można zbójnickie napaści były codziennością. Gospodarstwo otaczał mur obronny z czterema wieżyczkami – basztami służącymi do obrony. Niedaleko farmy znajdował się zabytkowy akwedukt, a tablice informacyjne przedstawiały tę ciekawą trasę.
Szliśmy wzdłuż strumienia, by po jakimś czasie odbić w górę i piąć się lekko w stronę Karlshoehe, którego nazwy do dzisiaj nie jestem w stanie poprawnie wymówić:) Tam mieściło się schronisko, które właśnie kończyło swą działalność. Być może byliśmy jednymi z ostatnich gości, którzy smakowali domowej roboty ciasta.
Lasy Spessartu ujęły mnie swym pięknem, liczę na to, że powrócę tu w lecie, by zobaczyć zieleń gór w rozkwicie. Co prawda nie spotkam już żadnego rozbójnika, ale zawsze mogę powędrować kolejnym szlakiem, na przykład Eselweg, czyli słynną Oślą Drogą, która liczy ponad dwa tysiące lat i którą w średniowieczu ciągnęły kupieckie karawany.
Więcej (po niemiecku) przeczytasz tutaj.