To propozycja około dwunastokilometrowej wędrówki po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, wiodąca między innymi wzdłuż rzeczki Kaczej. Oficjalnie szlak ma żółty kolor, jednak nagroda należy się temu, kto znajdzie w internecie mapę trójmiejskich szlaków. Na uznanie zasłuży ten, kto potrafi wyjaśnić różnice w kolorach szlaków rowerowych na drzewach i mapach, a na słowa krytyki te osoby, które znakowały las – niestety, ich dzieło jest chaotyczne, a brak w lesie map z trasami może irytować. Ale, “keep calm and hike on”, zostawmy te zasadne narzekania i w drogę!
Wędrówkę rozpoczynamy pod dworcem kolejowym Gdynia Główna, kierujemy się w stronę ulicy Wolności i… tutaj popełniamy pierwszy błąd, nie możemy znaleźć żółtego szlaku, okazuje się, że wiódł on ulicą Tatrzańską. Nie zawracamy, wkraczamy na niebieski szlak rowerowy, by po kilkudziesięciu minutach znaleźć się na czerwonym szlaku rowerowym i w końcu odnaleźć szlak żółty (dla miłośników wędrówki).
Przecinamy Chwarznieńską, a raczej przechodzimy pod nią na drugą stronę, a następnie dochodzimy do skrzyżowania, które daje nam wiele możliwości wyboru drogi. Naszym celem jest góra Donas, więc tylko upewniamy się, ile kilometrów przed nami. Trójmiejski Park Krajobrazowy jest piękny nawet w listopadzie. Jedyną uciążliwością jest bliskość obwodnicy, na szczęście tylko przez chwilę, czuć spaliny i słychać sunące po niej samochody.
Powoli zbliżamy się do Dąbrowy, a tak naprawdę do Kolonii, czyli dawniej zamieszkiwanego przez Niemców sioła. Na chwilę gubimy się, nie możemy znaleźć czarnego szlaku, jednak na szczęście dostrzegamy go po drugiej stronie łąki i spokojnie wchodzimy na właściwą drogę wiodącą obok starych ceglanych domków. Naszym celem jest Donas, a dokładniej znalezienie niemieckiego cmentarza. Dochodzimy do wieży, niestety o tej porze roku jest zamknięta dla turystów. Cały czas szukamy cmentarza. Na nasze nieszczęście, czego w ogóle nie mogę zrozumieć, nie ma tutaj żadnej tabliczki, mapy, drogowskazu, a przecież poszukiwany przez nas cmentarz to świadectwo wielokulturowej przeszłości Wielkiego Kacka i okolic. Dopiero przypadkowo przez nas napotkany rowerzysta wskazuje nam drogę, a raczej kierunek, gdzie znajduje się nekropolia. Idziemy przez chaszcze, wzdłuż linii elektrycznych, by po chwili znaleźć kilka “zagubionych” w lesie grobów (pozostałość ze 140). Ta pamiątka dawnych czasów zasługuje na osobny, dłuższy post, więc dzisiaj wspomnę tylko, że aż trudno wyobrazić sobie, że kiedyś Donas nie był porośnięty lasem, a cmentarz porośnięty lipami i ogrodzony płotem z metaloplastyki, podobno widziano z okolicznych pól. Nasza wędrówka dobiega końca na pętli Miętowa, trolejbusem wracamy do Śródmieścia.
Dzików nie spotkałaś?
Tylko ich ślady:)