Impuls w podróży często popycha do nieszablonowego działania. Czasami może ocierać się niemal o brawurę, ale tak naprawdę to taka iskra boża, która sprawia, że podróżowanie zyskuje nowy, często ciekawszy, wymiar.
Impuls nie raz powodował, że zmieniałam trasę podróży. Najmilej wspominam szczególnie ostatnie wakacje, gdy samotnie przemierzając wschodnią część Polski, kierowałam się tam, gdzie oczy poniosły lub gdzie dostrzegłam coś ciekawego. Tak choćby przekonałam się, że Tarnobrzeg do najbardziej interesujących nie należy, a malowniczo wijąca się sandomierska dróżka prowadzi do kościoła świętego Jakuba. Impuls sprawił też, że w ostatniej chwili skręciłam z głównej trasy do miejscowości Gołąb, gdzie poznałam nietuzinkowego kustosza lokalnego muzeum i jego rowerowe wynalazki.
Impuls zawiódł mnie też do Tajlandii. Po ciężkim życiowym zakręcie miałam ochotę na ucieczkę w nieznane. Jedna z najbardziej odległych moich podróży nie była absolutnie zaplanowana, a od pomysłu wyjazdu do jego realizacji upłynęły jakieś 2 tygodnie. Jechałam w nieznane. Na szczęście na miejscu czekał na mnie mój litewski przyjaciel. Nasze podróżowanie po prowincji Li również było nieplanowane. Mieliśmy czas dopiero po pracy w tajskich szkołach, ale i tak udało nam się przemierzyć na skuterze dziesiątki kilometrów – w słońcu i w deszczu, po drogach i malowniczych bezdrożach. Tajemnicze ścieżki często prowadziły nas do ciekawych świątyń i wiosek, które nie były naznaczone cywilizacją. Do dzisiaj nie wiem, jak się nazywały i jakie plemię w nich mieszkało.
Impuls, zwany też pragnieniem odkrywania, popchnął mnie też ostatnio do Stambułu. Właśnie piję moją herbatę z owoców granatu i uciekam do wspomnień. Intuicja i impuls sprawiły, że podróż była pełna ciekawych spotkań i miejsc. Ale to już inna historia.
Podobny wpis na Fabryka czasu ulotna