Na dobry początek roku – Wenecja

To była miłość od pierwszego wejrzenia, a raczej od pierwszego powiewu wiatru na policzku i zapachu wody. Wenecja.

Przyleciałam do niej zupełnie przypadkowo u schyłku lipca. Miałam dosłownie 4 dni wolnego i szukałam najtańszego bezpośredniego lotu z Gdańska, by na moment wyrwać się z wiru pracy.

Dziś myślę, że jakieś dobre anioły czuwały nade mną, bo w zasadzie cała, choć krótka, lipcowa podróż do Wenecji była cudem. Od niewielkiego hotelu z “widokiem” z całą gamą odwiedzonych miejsc i doznań smakowo-artystycznych. Postanowiłam, że wrócę.


Dzisiejszy wenecki wpis to pierwszy z serii tych poświęconych temu wyjątkowemu miastu. Jego tytuł można potraktować dwojako – jako pierwszy w tym roku na blogu, jak również ten wpisany w niemalże w przededniu powrotu do Wenecji, mojej pierwszej w tym roku podróży. Pewnie można poczuć mój zachwyt nad miastem, co ciekawe, nie przypuszczałam, że po Stambule i wielu odwiedzonych przeze mnie urokliwych miejscach, tak turystyczna destynacja podbije moje serce. Być może jednym z powodów jest wspomniane wcześniej działanie “łaskawego” losu, który czuwał nad wyjazdem, a może fakt, że jak ognia unikałam tych najbardziej zatłoczonych spotów. O dziwo! Udało się!


Kluczem do zrozumienia wenecjan jest rytm… rytm laguny, rytm wody, przypływów, fal… Rytm Wenecji jest niczym oddech. Wysoka woda, wysokie ciśnienie: napięcie. Niska woda, niskie ciśnienie: rozluźnienie. Wenecjanie nie są dostrojeni do rytmu koła. Ten daje się wyczuć w innych miastach, po których jeżdżą samochody. Nasz rytm jest rytmem Adriatyku. Rytmem morza. W Wenecji to poziom wody narzuca rytm. A ten zmienia się co sześć godzin.” (John Berendt, “Miasto spadających aniołów”.


Zdecydowałam, że z samego lotniska popłynę tramwajem wodnym do hotelu, który był położony tuż przy ostatnim przystanku. Podróż zajęła niespełna półtorej godziny, w czasie której mogłam do woli zachwycać się bezmiarem wody i pięknem Wenecji, która majaczyła na horyzoncie, po drodze zahaczając o wyspy Murano i Lido. Odtąd tramwaj wodny stał się moim jedynym środkiem transportu, przez kolejne 3 dni dowoził mnie wszędzie, nawet na Torcello (o tym będzie inny wpis).


O koncercie Vivaldiego w kościele San Vidal wpisałam w jednym z wcześniejszych wpisów, ale powtórzę – był wyjątkowy. Sprawił, że odkryłam muzykę Vivaldiego na nowo, dzięki czemu odnalazłam twórczość Jakuba Józefa Orlińskiego (odtąd towarzyszy mi wszędzie). W czasie najbliższego wypadu do Wenecji planuję udział w kolejnym koncercie muzyki barokowej “Interpreti Veneziani”.


Tytuł 59. Biennale Sztuki w Wenecji to “Mleko snów”, jak pisała kuratorka wystawy Cecilia Alemani, zaczerpnęła go z tytułu książki dla dzieci surrealistki Leonory Carrington, w której „Artystka opisuje magiczny świat, w którym życie jest nieustannie na nowo przeobrażane przez pryzmat imaginacji. To świat, w którym każdy może się zmienić, przekształcić, stać się czymś lub kimś innym; uwolniony świat pełen możliwości” (z publikacji Biennale Sztuki).

Spędziłam na Biennale wiele godzin, wybierając poszczególne pawilony, sugerując się recenzjami w internecie. Nie sposób zobaczyć wszystkiego. Z ważnych dla mnie wątków mogę wspomnieć o tych kobiecych – taki był choćby polski pawilon, w którym Małgorzata Mirga-Tas, pierwsza w historii romska artystka, zaprezentowała projekt zatytułowany “Przeczarowując świat” – manifest na temat romskiej tożsamości i sztuki, uszyty z tkanin. Ukazuje on między innymi ważne dla kultury romskiej kobiety. Więcej można przeczytać tutaj. Poza tematami matriarchalnymi pojawiały się te dotyczące przemijania, technologii czy natury.

C.D.N. już wkrótce.

2 thoughts on “Na dobry początek roku – Wenecja”

  1. “Mam tak samo jak Ty!” Dwa razy już za mną – raz tydzień z synem, raz 3 dni na Lido sama. Kocham to miejsce. Czekam właśnie na kolejną wizytę pod koniec stycznia. Przyjemności! Dla nas obu! 🙂

Zapraszam do komentowania!