Na dobry początek powrotu do blogowania

Czasem potrzeba impulsu, by wrócić do rzeczy, które bardzo się lubiło. Dla mnie taką właśnie iskrą jest tegoroczny prezent bożonarodzeniowy, a mianowicie książka Bartka Kieżuna pt. “Italia do zjedzenia”.

Kiedy wzięłam ją do ręki, postanowiłam otworzyć na chybił trafił, bo przecież czytanie połączenia książki kucharskiej z przewodnikiem po Italii strona po stronie – nie ma sensu. A trafienie na przypadkowo otwartą stronę niesie obietnicę odkrycia czegoś zaskakującego. Tak było i w tym przypadku. Trafiłam do smakowitej Bolonii, by odkryć sekrety bolońskiego ragout. Potem sięgnęłam po spis treści, by wyszukać wszystkie sycylijskie wątki. Dzięki temu wróciłam razem z autorem do moich wrześniowych miejscówek – Palermo, Cefalu i Taorminy, po drodze odkrywając nieznanego mi autora – Magrisa oraz kolejne nieznane mi miejsca, które właśnie wpisałam na listę planów podróżniczych 2023.

Książka Kieżuna stała się również impulsem do zmodyfikowania wspomnianej listy podróży, przeczesania internetu w poszukiwaniu opisu kilku miejsc, zamówienia publikacji Magrisa “Mikrokosmosy”, a także do powrotu do mojej przestrzeni bloga “nie tylko miejsca”. Zarzuciłam go 6 lat temu, gdy pochłonął mnie wir zawodowych wyzwań, którym oddałam się, można rzec, całkowicie, nie znajdując czasu na moje pisanie. Potem zatrzymałam się jak wielu z nas, podróżniczo, z powodu pandemii. 2022 rok był czasem powrotu do wyjazdów. Nowy Rok witałam w Walencji, majówkę celebrowałam w Göteborgu, w lipcu cieszyłam się rowerowaniem na pograniczu Polski, Niemiec i Czech, a także podziwianiem urokliwej Wenecji i okolicznych wysp. We wrześniu spełniłam wieloletnie marzenie o Sycylii, przemierzając ją samodzielnie od Palermo po Syrakuzy, zakochując się w niej, marząc o powrocie. W poszukiwaniu słońca w listopadzie zawitałam do Pizy, Florencji i Bolonii. Ta ostatnia niespodziewanie skradła moje serce. Dziś również zawodowo jestem na kolejnym zakręcie, tuż przed ekscytującym wyzwaniem, ale… mam też nareszcie umiejętność dbania o to, co moje. A tym jest między innymi podróżowanie i pisanie.

Na dobry początek powrotu do blogowania chciałabym zostawić kilka moich zachwytów ’22 – nie tylko miejsc, wracam do nich dość często pamięcią, szczególnie wtedy, gdy za oknem szaro, buro i ponuro.


zamek i klasztor Oybin – był dla mnie ogromnym zaskoczeniem i odkryciem, zwieńczeniem (a raczej półmetkiem) niezwykle urokliwej trasy rowerowej. Dojechaliśmy tutaj z Görlitz wzdłuż Berzdorfer See, przez Zittau, rezygnując nawet z przejażdżki pociągiem retro, zachwycają się nie tylko malowniczą drogą wzdłuż Nysy Łużyckiej, ale także starymi młynami, wioskami (Rosenthal), klasztorem St. Marienthal, czy właśnie widokiem na ruiny zamku i klasztoru Oybin. Spacer po ruinach dawnego zamku i klasztoru w sercu Gór Żytawskich trwał dość długo, a zachwytom nie było końca, bo widoki naprawdę zapierały dech w piersiach, a samo miejsce miało w sobie przecudny klimat. Ten zakątek Niemiec jest jednym z moich ulubionych, a samo Görlitz z pewnością doczeka się wpisu na blogu. (fot. M. Voelker)


teatr grecki w Taorminie – w zasadzie nie może nie zachwycać. Spójrzcie sami na zdjęcia. Widok na Morze Jońskie i Etnę z jednej strony, z drugiej na Kalabrię. To robi wrażenie. Miałam szczęście odwiedzić go po sezonie, dzięki czemu miejsce na to kojarzy mi się ze spokojem i nieśpiesznym podziwianiem. We wspomnieniach powraca moja droga na szczyt Taorminy – wspinanie się w upale po piaszczystej drodze. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jakie piękno na mnie czeka.


koncert muzyki klasycznej w Chiesa di san Vidal w Wenecji – mój wenecki zachwyt (sama Wenecja zasługuje na osobny post). Dzięki niemu odkryłam na nowo nie tylko Vivaldiego, ale także Jakuba Józefa Orlińskiego, którego od tej pory słucham dość często. Liczę na to, że wrócę na koncert w tym miejscu już niedługo.


Iris con Ricotta w Cafe Luca w Palermo – mogłabym napisać, że po trwającej ponad dobę podróży z Gdańska do Palermo (ten koszmar podróżnych, gdy odwołują lot), wszystko smakowałoby tak dobrze. Ale to nieprawda! Śniadanie w Café Luca było bajeczne, tęskniłam za nim każdego dnia po opuszczeniu Palermo, w czasie pobytu w Katanii. Każdy śniadaniowy przysmak był arcydziełem, niezależnie od tego, czy słodki, czy wytrawny – zachwycał! Uroku dodawało miejsce, plac z widokiem na weekendowy jarmark staroci. Wrócę!


Ciąg dalszy nastąpi…

Zapraszam do komentowania!